poniedziałek, 9 marca 2015

Tux #8

Semestr zaczął się na dobre, ze wszystkimi udogodnieniami w postaci zajęć do chorej pory oraz sprawdzaniem stanu miernej wiedzy. Postękałabym bardziej, no ale uczelnia medyczna wymaga poświęceń. By uniknąć zadzierania nosa oraz dissowania innych uczelni, lepiej przejdę do haftu ;p

Miłościwie panujący nam Tux właśnie przekroczył 90%! Cieszę się z każdym udłubanym procentem, że jeszcze tylko trochę i ten koszmar się skończy. Żeby nikt mnie źle nie zrozumiał - haft jest fajnym hobby, ale robienie jednego i tego samego cały czas, ze stękającą osobą za plecami to nic miłego. Z moich wyliczeń wynika, że jeszcze 20 dni (jeśli czas będzie ograniczony przez przerywnik naukowy) lub szybciej. Mam nadzieję że szybciej, bo ten motyl tak leży w połowie rozgrzebany. Aż mi go żal, no ale musi być wyrozumiały - najpierw obowiązek, a potem przyjemności :)

Żeby umilić sobie czas do haftu oglądam House'a (czyli burn baby) lub Gry o Tron (kto lepiej wygląda w tej lipnej koronie). House był już przeze mnie oglądany, więc nawet kojarzę komu i jak główny bohater pojedzie. It's not lupus - ale zgodnie z wykładaną teorią, w Polsce it's lupus. Populacja amerykańska najwidoczniej ma mniejszą szansę na choroby autoimmuno<długie mądre słowo>wololo. A Gry o Tron to był dobry serial, ale skończył się na pierwszym sezonie. Potem tak zaczęła akcja odjeżdżać od książek, że w sumie oglądam dla kolejnych trupów. I tak wiem kto zginie, ale wyobrażać to sobie to jedno, a zawieść się podczas oglądania to dwie różne sprawy.

Ale to tyle moich dywagacji na temat seriali - czas na konkrety. Następny i ostatni post z tym panem we fraku zaszczyci tego bloga po wypraniu. Tuxa, nie bloga <duh>.