Niestety, moja umiejętność haftowania wymaga jeszcze doszlifowania. Krzyżyki robię strasznie wolno, do tego czasem ucinam za długą nitkę i plącze mi się oraz "mechaci". Do tego mam manię ściskania igły, od czego wygina się. Dwie już złamałam, na dodatek obie 28, do których mam strasznie ograniczony dostęp. Ale nie ma tego złego coby na dobre nie wyszło - w końcu nauczyłam się ładnie zaczynać i kończyć nitki. Teraz plecki wyglądają o wiele lepiej, niż w moich pierwszych dwóch pracach. Do doskonałości jeszcze im daleko, ale postęp jest :) Nauczyłam się też organizować sobie materiały oraz miejsce do samego haftu. Wcześniej potrafiłam siedzieć zasypana uciętymi nitkami, denerwowałam się że jakiś kolor mi ginie i w ogóle. Teraz zasunęłam Ukochanemu kawałek gąbki (chyba gąbki, coś pomiędzy styropianem a gąbką) z jego pudełek ze sprzętem, dorobiłam karteczkę i mam w co wbijać igły. Przydaje się, gdy używam na raz więcej niż trzech kolorów. Do tego przez ten rok zgromadziłam trochę mulin. Woreczki strunowe świetnie nadają się do ich posortowania. Teraz pojedyncze pasma już nie wiszą smętnie na kartonikach, są razem z resztą motka w jednym woreczku. Niby takie pierdółki, ale człowiek musi sam do wszystkiego dojść.
No ale koniec przechwalania się, jakie to postępy poczyniłam. Czas na Tuxa, któremu w końcu stuknęła połowa :)
![]() |
Te czarne po lewej to łapka :) |